
Kolejny niemiecki kryminał. Tym razem autor trochę naśladuje Mankela ale czy osiągnął pozytywny skutek to nie wiem. Książka wciągnęła mnie dopiero po przeczytaniu 200 stron.
Autor zaczyna opowieść człowiekiem w pociągu, który obserwuje kobietę i pewnego dnia widzi jej trupa i nigdy już wiecej facet z pociągu się nie pojawia.
Mam wrażenie, że chwilami autor zapominał o głównym wątku i gdzieś odbiegał na tyle daleko, by trudno było wrócić.
Podoba mi się główny bohater, otyły komisarz policji - słuchający klasyki i znający się na niej. Ale przecież to już było, bo był Wallander.
Wszystko w tej książce już było niestety u innych pisarzy. Ale muzyka świetnie dobrana....
Ocena 4/10