I znowu komisarz Maciejewski.
Powalający jak
litr czystej wypity pod trzy meduzy w lubelskiej spelunce "Wykwintna".
Skuteczni jak prawy prosty boksera, zniewalający jak Rudolf Valentino i
niepowstrzymani niczym szarżująca tankietka. Oto podkomisarz Zygmunt
"Zyga" Maciejewski i jego ludzie. Najlepsze gliny z Wydziału Śledczego. O
ile akurat nie boksują, nie piją i nie podrywają panienek... Bo dobry
policjant z Lublina wygląda, jakby nie wyglądał, albo wygląda jak
bandyta. Tudzież jak alfons.
9 listopada 1930 r. serce Lublina pika jeszcze rytmem starego
flegmatyka, gdy bestialsko oprawiony trup naczelnego "Głosu Lubelskiego"
pobudza je do poziomu palpitacji. Komu podpadł znany z ciętego języka
pismak? Włoskiej mafii czy komunistycznej międzynarodówce? A może to
robota satanistów, którzy podobno odprawiają czarne msze w cukierni
Semadeniego? A może zlecenie dał konkurencyjny "Kurier Lubelski"?
- A niech to wszystko jasny szlag!!! Trup niemal w święto narodowe,
jakby roboty było mało! Od dwóch dni harcerze na Placu Litewskim ryczą,
że "Maszerują strzelcy..."!
Tajniacy Zygi ruszają w miasto. Trop wiedzie ich przez eleganckie pokoje
hotelu "Europa", meliny ferajny z Kośminka, podłe speluny i burdele na
Żmigrodzie, by nieoczekiwanie runąć w wiekowe staromiejskie podziemia.
Ta sprawa musiała mieć drugie dno! Ale żeby od razu trzecie i czwarte?
Po lekturze Wrońskiego Lublin już nigdy nie będzie zwykłym miastem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz